O tym, że lubię zimę, a narty to moja cicha, niespełniona miłość pisałam już kiedyś. Od przeszło roku udaje mi się startować w w zawodach biegowych, ale wiadomo zima rządzi się swoimi prawami. Pochodzę z Krynicy-Zdrój więc narty towarzyszyły mi w mniejszym lub większym stopniu w latach dzieciństwa. Niektórzy biegacze górscy starają się wykorzystać zimę na inne rodzaje aktywności. Wiadomo – dominują biegówki, ale ja od 4 lat zakochana jestem w ski-tourach. Od roku kiełkowało we mnie malutkie pragnienie – bardzo chciałam wystartować w zawodach ski-tourowych.

Właściwie nie byłoby w tym nic trudnego gdyby nie jeden mały problem – brak lekkiech ski-tourowych nart (do tej pory miałam tylko szerokie, ciężkie freerid’ówki). Ta dyscyplina sportu niestety rządzi się już swoimi prawami – sprzęt robi różnice. Ponieważ z natury jestem optymistką i staram się łapać życie całymi garściami pomyślałam, że taki problem to nie problem 😉 Postanowiłam pomóc swoim marzeniom… Udało mi się zamówić narty na początku roku, a to oznaczało, że prawie cały sezon przede mną. Początek zimy, narty w drodze, ski-tourowy świat stał przede mną otworem J. Narty przyszły po kilku dniach. Nareszcie, pomyślałam. Niestety kiedy otworzyłam paczkę, przeżyłam wielkie rozczarowanie: w środku co prawda były narty, ale na pewno nie moje.

Postanawiam nie odpuszczać, na pewno to pomyłka, „jutro” przecież wszystko się wyjaśni. Po ponad miesiącu poszukiwań moich nart, niezliczonej ilości telefonów, smsów, gróźb, tupania nóżkami zwiątpiłam i poddałam się. Narty zaginęły, nie ma, trudno może UFO, może krasnoludki je ukradły. Nie uda się wystartować w tym roku, może uda się w następnym.

I nagle trzęsienie ziemi. W środę 3 marca dostaje od koleżanki smsa: „chyba wiem, gdzie są Twoje narty!”. Faktycznie, narty się znalazły! Szybko namierzam potencjalne zawody. Mam 2 dni do startu – Polasrport Ski Tour mają odbyć się 5 marca. Ale narty trzeba przecież zmontować w turbo szybkim tempie. Trzy błyskawiczne telefony i z pomocną dłonią wychodzi do mnie Pan Witek Gontarski, który montuje moje wiązania do nart w iście ekspresowym tempie.

Są narty, są chęci więc trzeba wystartować w XI Polarsport Ski-Tour. Założenie tego startu było jedno: po prostu spróbować. Wększość zawodników wyglądała dość profesjonalnie – stroje (gumy), kaski, narty, plecaki itd. Trasa dość mocno naciągana, wiemy przecież, że zima w tym sezonie nie rozpieszcza. 20 % trasy trzeba było przebiec w butach ski-tourowych z nartami przypietymi do plecaka, bądź w ręcę. Słyszeliście o takiej dyscyplinie :)? Na części trasy tam gdzie był śnieg, faktycznie można pościgać na nartach. Tutaj wielki szacunek dla organizatorów, że podjęli się trudów orgaznizacji zawodów, mimo niesprzyjających warunków.

Same zawody ? Wszystko szło nawet dobrze do momentu tzw. „przepinek”. Niestety, ale brak obycia ze sprzętem było widać od razu… zmiana z fok, na narty zjazdowe i w drugą stronę, niektórym zajmowała 30 sek, a mi… aż wstyd sie przyznać, to była cała wieczność. Nadrabiałam to na podejściach, ale pod koniec po prostu brakło mocy.

Ostatecznie ukończyłam na 5 pozycji wśród kobiet i 23 w open na 122 startujących. Czy mogło być lepiej? Myślę, że tak. Bardzo dużo traciłam na elementach zwiazanych po prostu z treningiem ski-tourowym, którego nigdy nie robiłam, skleiły mi się raz foki i nie mogłam ich przyczepić do nart, miałam zwykłe kije trekkingowe, nie mówiąc już o tym, że byłam w zupełnie nowych nartach, na których nigdy nie jeździłam i chodziłam ;). Ale najważniejsze jest to, że narty się znalazły, a ja dopiełam swego i wystartowałam w zawodach. Apetyt został pobudzony i jest ochota na więcej, tylko trzeba troszkę potrenować i będzie ok. Nie wiem czy w tym sezonie, pewnie już nie, ale chciałabym wrócić mocniejsza J.

A na koniec galeria … nie śmiejcie się za bardzo. Wiem, że wyglądam jak jakieś zagubione dziecko … 😉