Wyjazd na Transvulcanie stał pod wielkim znakiem zapytania. Planując w styczniu starty na sezon 2016 myślałam o zawodach na La Palmie, ale kilka tygodni później okazało się, że jest szansa uczestniczyć w zawodach Pucharu Świata Skyrunning Extreme w Tromso (Norwegia) oraz Glen Coe w Szkocji. Przeliczyłam koszty, stwierdziłam, że jeśli do tego doliczę Transvulcanię to niestety, ale finansowo może być ciężko. Kilka tygodni później udało się kupić bilety do Tromso w rozsądnej cenie, ograniczyć koszty noclegowe, przyszły też zaproszenia z Glen Coe i zwolnienie z opłaty startowej na Transvulkanie. W skarbonce jeszcze coś tam zostało, a ponieważ marzenia trzeba realizować to Witaj Transvulcanio !!!

Wyjazd na La Palme był połączony z wyjazdem służbowym do Francji, bilety kupowała firma zewnętrzna , a w to w tej historii ważna informacja! Nagle, kilka dni przed wylotem okazało się, że mam kupiony bilet na Grań Canarie do Las Palmas zamiast na La Palmę! Taka „niewielka” różnica 😉 Atmosfera zrobiła się gorąca, tysiące biegaczy lecących na La Palmę, brak wolnych miejsc na niektóre loty… Ostatecznie udało się kupić nowy bilet z przesiadką i dłuuugim noclegiem na lotnisku w Madrycie i na La Palmę ostatecznie dotarłam 🙂

Nie było już czasu na trening, nie było czasu na poznawanie trasy, udało się na chwilę pojechać na najwyższy szczyt Los Muchachos na dwa dni przed startem.

Dzięki dołączeniu do Salomon Suunto Teamu jest szansa bywać tam gdzie cała elita, więc z kolei dzień przed startem miałam okazję zamienić po dwa słowa z Anną Frost czy Mirą Ray oraz innymi biegaczami i biegaczkami z elity. Dodam, że właściwie większość biegających dziewczyn jest niskiego wzrostu 😉

Wrażenia z samego startu:

Do zawodów podeszłam bardzo spokojnie. Nie wiedziałam czego sie spodziewać. Wybrałam maraton, nie dlatego, że bałam się mocnej stawki na ultramaratonie tylko dlatego, że ultra w maju to dla mnie za dużo. Czeka mnie kilka mocnych innych startów w tym roku więc trzeba zachować siły. Poza tym na ultra przyjdzie jeszcze kiedyś czas. Stając na starcie maratonu, a właściwie było to 45 km wiedziałam, że z mocnych zawodniczek jest Hiszpanka Oihana Kortazar, ale nie wiedziałam czy są inne mocne zawodniczki. Jak wiadomo Hiszpania to kolebka biegaczy górskich i nigdy nie wiadomo do końca ilu mocnych i na jakim poziomie biegaczy staje na starcie. Chciałam od początku, być w pierwszej dziesiątce, ale nie byłabym zdziwiona gdyby okazało się, że jestem w pierwszej trzydziestce. Od początku nie sugerowałam się tym czy ktoś jest przede mną czy za mną. Biegłam swoje, przez całą trasę ani raz się nie odwróciłam za siebie żeby zerknąć czy ktoś jest za mną. Biegło mi się po prostu dobrze. Niestety przez nieznajomość trasy do każdego podbiegu podchodziłam bardzo spokojnie, nie wiedząc co mnie czeka dalej. Tutaj na pewno kilka minut można było nadrobić, ale moze tak po prostu miało być. Na 7 i 23 km mieliśmy (cały Salomon Suunto Team, bo oprócz mnie startowała Magda,Marcin i Paweł) support, bez którego byłoby o wiele ciężkej. Dzięki Basi i Przemkowi wiedziałam, ze jestem w czołówce, co mocno mnie motywowało.

Druga część trasy to mocny zbieg, aż do malowniczego miasteczka Tazakorte nad samym oceanem. Ostatnie dwa kilometry to zbieg po pionowej ścianie, na dodatek zaczęło kropić, kamienie były niesamowicie śliskie. Zbiegając zobaczyłam dwie akcje ratunkowe biegaczy, którzy chyba nie poradzili sobie z trudnością tego fragmentu. Mi rownież włączyła sie czerwona lampka w głowie i bardzo powoli pokonałam ten fragment. Moze was dziwić, ze piszę o deszczu, ale pogoda w tym roku na Transvulcanii naprawdę była łaskawa dla biegaczy. Sporą część trasy biegło sie w chmurach i bylo chłodno.

Moment wbiegania na metę jest fascynujący. Tysiące kibiców, nieważne czy jesteś pierwszy czy piętnasty przybijają „piątki”, klaszczą, krzyczą, gratulują. Fantastyczne uczucie!
Wbiegłam na metę jako druga kobieta, nie spodziewałam sie, cieszyłam sie jak dziecko, ale chyba jeszcze większą radość miałam z tego, że mi sie dobrze biegło. To była piękna trasa z fantastycznymi widokami, nieziemscy kibice na trasie … To tworzyło niepowtarzalny klimat imprezy.

Dekoracje odbywały sie na placu w Los Llianos zaraz przy mecie ultramaratonu. Emocje jakich mało, cały plac ludzi, spotkania z najlepszymi, nawet udało sie zrobić zdjęcie z Luisem Alberto 😉 To był dla mnie t wspaniały moment, bo jeszcze nikt nigdy z Polski nie stał na podium na Transvulcanii.

Czy tutaj wrócę? Raczej nie. To piękne miejsce, fantastyczna impreza, ale na świecie jest tak wiele biegów w innych zakątkach, w których jeszcze nie byłam, ze raczej stawiam na bieganie w nowych nieznanych mi miejscach.

Wyniki maratonu:



Na koniec kilka słów podziekowań dla osób, które pomagają w tej biegowej zabawie. Marcin Świerc zasługuje na miano fantastycznego trenera, chociaż zabrania mi jeść frytek, Basia to najlepszy „podawacz” picia, które jak wiadomo ratuje życie w trakcie biegania, a Przemek to najlepszy logistyk całego wyjazdu, bez którego nie byłoby mnie w ogóle na Transvulcanii.

W imprezie w Ultramaratonie startowało jeszcze około 20 osób z Polski. Najbliższe mi osoby czyli Salomon Suunto Team, wystąpił w składzie: Marcin Swierc, który zajął fantastyczne 14 miejsce oraz Paweł Dybek który był 27 – panowie walczyli z najlepszymi na świecie, Magda Łączak, niestety z powodu upadku musiała zejść z trasy.

Dodam jeszcze, że na La Palmie nie było wcale tak gorąco, było wręcz odwrotnie! To akurat proszę traktować z lekkim przymróżeniem oka, ale faktycznie w trakcie naszego kilkudniowego pobytu mieliśmy raczej złą pogodę jak na to miejsce. Byłam za to na najpiękniejszej plaży na świecie!!!

Na La Palmie mieszka tez kilkoro naszych rodaków, którzy nas fantastycznie przyjęli. Karolina zrobiła nam fantastyczne zdjęcia i pokazała ciekawe miejsce, a Sabina z La Vitaminy przygotowała prawdziwe turbo witaminowe soki dla biegaczy 🙂

Czasem dopytujecie, więc od razu napiszę jakiego sprzętu używałam w trakcie biegu:

  • buty: Salomon S-lab Sense Ultra 4
  • plecak: Salomon S-lab ultra Set
  • skarpety: Salomon cooling
  • okulary: Uvex sportstyle 802 vario (bardzo ważna rzecz, okulary chronią nie tylko przed prażącym słońcem, ale także przed pyłem; ten model okularów mam sprawdzony i dobrze się w nich biega ponieważ są lekkie i dobrze się „trzymają na nosie”).
  • Jedzenie: tym razem akurat mało jadłam. W trakcie tych 5 godzin „wciągnełam” 5 żeli enetgetycznych Etixx (różne rodzaje, ale ja najbardziej lubię te z guaraną)