Piątek 20.45 kładę się spać na 2 godziny, ale nie mogę zasnąć. W brzuchu coś mnie kręci i zaczyna do mnie docierać, że za kilka godzin jeden z głównych startów tego sezonu- Stubai UtraTrail czyli zawody na dystansie 64 km, przewyższenie 5100 m w pięknych Alpach.

W końcu zasypiam, ale po 30 min się budzę. Za oknem słyszę, że zaczął padać bardzo intensywnie deszcz. Przez głowę przechodzą mi setki myśli: jak to będzie biec w deszczu w środku nocy? A może zabrać dwie czołówki jakby jedna padła? Czy dam radę biegać w nocy? Przecież nie mam aż tak dużego doświadczenia w takich nocnych biegach. A może powinnam wziąć inne buty? Czy na pewno w plecaku mam cały obowiązkowy sprzęt? Itd….

Wstaje o 22.45, próbuję coś zjeść, ale marnie mi idzie. Skończyło się na kilku łyżeczkach ryżu z dżemem.

Cała nasza „wesoła” Stubaiowa wycieczka to 5 osób: ja i Adam (startujemy) Asia, Kuba i Przemek najlepszy support na świecie 🙂 Jedziemy na start do Innsbrucka, emocje z jednej strony rosną, a z drugiej humorki nam dopisują. Przestaje padać deszcz, co znacznie poprawia moje samopoczucie. Dojeżdżamy na start, na miejscu jest już sporo biegaczy, każdy z czołówką na głowie. Co niektórzy mają na sobie „pancerną” odzież, np. Kurtki z gore-texu i spore plecaki, więc znowu zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie przeceniłam swoich sił i możliwości zabierając ze sobą mały plecak i bardzo lekką i cienką kurtkę oraz spodnie wodoszczelne.

Równo o 1.00 w nocy wystrzela sygnał startu. Pierwsze kilometry pokonujemy bardzo spokojnie. Na początku przemierzając ulice Innsbrucka, później biegniemy wąską ścieżką lekko wznosząc się w górę, aż do 10 km gdzie jest pierwszy punkt odżywczy, za którym czeka nas pierwszy większy podbieg. Później znowu troszkę bardziej płasko aż do 17 km, gdzie jest kolejny punkt. Tutaj czeka już na mnie support. Szybko wymieniam flaki z piciem, dobieram żele i lecę dalej, bo w końcu zaczyna się zabawa czyli wydrapywanie na grań na ponad 2300 mnpm. Wiem, że biegnę pierwsza, co mnie motywuje. Po kilku minutach dostaje sms’a którego odczytuje z zegarka, żeby nie tracić czasu, a w nim wiadomość: „ciśnij, kawał roboty jeszcze przed Tobą”. Pomyślałam: „no przecież wiem, nie musicie mi o tym przypominać;)” Zaczyna mocno padać deszcz, który na grani zamienia się w śnieg, biegnąc wyciągam kurtkę i rękawiczki, ubieram się. Mijam sporo osób, które zatrzymują się żeby założyć odzież. Mocno mnie to dziwi, ale robię swoje i w śniegu biegnę dalej. Zaczyna się przejaśniać i zaczyna się 5 km zbieg aż do miejscowości Neustiff, gdzie jest kolejny punkt, na którym wiem, że czeka moja ekipa. Wykonuje tą samą operację co wcześniej: wymiana izotonika i żeli, dodatkowo zjadam kawałek pomarańczy oraz arbuza, zrzucam z siebie mokrą kurtkę, która nie jest mi już potrzebna ponieważ przestało padać i biegnę dalej. Jest ok 7.00. Wyłaniają się piękne alpejskie szczyty. Przede mną stosunkowo płaski odcinek aż do dolnej stacji kolejki Stubai Glatsier. Niby „płasko”, a jednak nieprzyjemny jak dla mnie odcinek. Zaczynają mnie bolec kolana, dopada zmęczenie, ale w głowie sobie powtarzam: im szybciej pobiegniesz tym szybciej skończysz…:).Przy kolejce na punkcie odżywczym zabieram kije, bo czeka mnie jeszcze mocne podejść z 1750 m na metę, która jest na 3150 mnpm. Jestem już zmęczona, ale wiem że prowadzę i to w jakiś sposób dodaje uśmiechu na twarzy, a podejście mnie bardzo nie przeraża, bo w końcu lubię kiedy jest „pod górę”. W środkowej części wspinaczki organizatorzy bardzo dokładnie pilnują każdego, żeby ubrał odzież, która dokładnie okryje ciało. Nie było szans wejścia na lodowiec bez długich spodni i zakrytych rąk.

Ostatnie kilometry strasznie się dłużą. Organizatorzy podawali, że trasa ma 62 km, ostatecznie wyszło 64,8 km. Niby niewiele, ale…. Ostatnie 3 km to pokonanie lodowca pokrytego świeżym śniegiem, a malowniczo ośnieżone szczyty dodawały sił na końcówce biegu.



W końcu zbliża się meta, ale już z dala słyszę Asię i Kubę, którzy dopingują żeby jeszcze tą końcówkę przycisnąć ;). Na metę docieram jako pierwsza kobieta, a 13 zawodnik open. Austriacki komentator „lekko” przekręca moje nazwisko, ale dokładnie podaje, że jestem z Polski co było bardzo miłe. Na mecie wiele osób gratuluje, a dziennikarz z lokalnej tv najpierw przeprowadza ze mną krótki wywiad po angielsku, a później prosi żebym to samo powiedziała po polsku, co ma zachęcić naszych rodaków do przyjazdu na Stubai za rok. To było naprawdę miłe :). Kolejnym zaskoczeniem była na mecie Pani, u której wynajmowaliśmy pokoje. Serdecznie mi gratuluje i nieśmiało pyta czy może zrobić sobie za mną zdjęcie.

Wieczorem dekoracja. Znowu austriacy pozytywnie zaskoczyli: atmosferą, licznymi gratulacjami i zaproszeniem na przyszłą edycję biegu 🙂

W niedziele żegnamy się ze Stubaiem. Opuszczamy domek, w którym spaliśmy. Gospodyni wychodzi do nas i wręcza mi piękny album ze zdjęciami okolicy gratulując biegu, ale też dodaje, że daje mi album, bo jak biegłam to było ciemno, a później biegłam tak szybko, że napewno nie miałam okazji oglądać widoków więc może chociaż zdjęcia mi to delikatnie odzwierciedlą 😉

Co zapamiętam z tego wyjazdu?

Przede wszystkim świetną ekipę, która wspierała, kibicowała i śmiała się razem ze mną ze wszystkiego przez te 4 dni. Przemek, Asia,Kuba, Adam jesteście po prostu the best!

Liczę na to, że była to pierwsza, ale nie ostatnia wyprawa w tym składzie 🙂 Kuba ciasto ze śliwkami było niezastąpione na tym wyjeździe 😉

Meta na wysokości to jest coś co warto przeżyć pomimo ogromnego wysiłku.

Zdobycie doświadczenia w bieganiu w nocy.

Kilka dodatkowych informacji jeśli ktoś byłby zainteresowany biegiem w przyszłym roku:

  • organizacja biegu bardzo dobra
  • trasa dobrze oznaczona
  • pkt odżywczych sporo
  • trzeba mieć wyposażenie obowiązkowe, nie ma co kombinować, sprawdzali mnie na kilku pkt czy mam wszystko, a na koniec każdy miał się ubrać
  • z mety po biegu zjeżdża sie kolejka na dół
  • pkt odżywcze są troszkę skromniejsze niż czasem to bywa na zawodach u nas w kraju, ale z głodu też się nie umrze, w Neustiff z tego co kojarzę była chyba nawet jakaś zupa na ciepło.

Sprzęt jakiego używałam:

  • buty Salomon s-lab wings sg
  • skarpetki….
  • spódniczka biegowa
  • spodnie wodoszczelne Salomon s-lab hybryd
  • kurtka wodoszczelna Salomon Light….
  • kurtka wiatroszczelna Salomon s-lab jacket
  • rękawki ( sprawdziły sie idealnie)
  • plecak Salomon s-lab 5 ser
  • czołówka black diamknd oraz druga w zapasie u supportu Fenix hl15
  • kije Black Diamknd Carbon ….
  • zegarek Suunto Spartan Ultra

Czy wrócę tam za rok? Raczej nie. Mamy tyle pięknych biegów i nowych miejsc w które chciałabym się wybrać, ze Stubai chyba będzie musiał kilka lat poczekać 😉