Nie było do tego żadnych przygotowań, nie było specjalnych treningów ani nic. Po prostu dla zabawy, na bazie tego co wybiegałam do tej pory.

W piątkowe popołudnie trafił do mnie nowy rower, wiec zamiast już dać nogom odpocząć, to oczywiście „musiałam” iść chwilkę popedałować. Pierwsza myśl sobotniego poranka: i po co mi był ten rower 😉 ???

Dojechałam z moją najlepszą Koleżaneczką na Łysą Polanę ponad godzinę później niż było w planie (na drodze były spore korki i ruch). Zaczęłam się zastanawiać ile tak na prawdę może mi to zająć. Pierwsza myśl 2 godz 30 min i będzie ok, druga myśl może jednak 2 godz 10 min i trzecia myśl „może by tak powalczyć o złamanie 2 godz”.

Tłumy turystów jak to latem nad Morskie Oko, ale dało się omijać. Gorzej było na szlaku, ale na szczęście slalom pomagał i mogłam pokonywać trasę do góry, chociaż trzeba było czasem pokąbinować. Jeden Pan był tak miły, że stanął przed łańcuchem, i na moje „przepraszam” rozłożył szeroko ręce uniemożliwiając mi przejście i donośnym głosem krzyknął, (tak żeby wszyscy w koło słyszeli) , żebym czekała w kolejce, i jak przejdą inni to i ja pójdę. No cóż stojący ludzie obok słyszeli to, ustąpili z uśmiechami na twarzach miejsca obok, minęłam tego człowieka (co też nie było dla mnie wielkim utrudnieniem), a Pan który „zafundował” mi kilkunastosekundową przerwę pewnie był już zmęczony podejściem i wszystko go denerwowało, a jak już zobaczył kogoś kto biegnie, kiedy on ledwo idzie to mu „nerwy puściły” 😉

Na szczycie oczywiście pełno ludzi, ale nie spodziewałam się ciszy i spokoju więc było szybkie kilka zdjęć i spowrotem na dół.

Ostatecznie wbiegłam na Rysy od Palenicy w 1 godz 56 min (do Morskiego Oka dobiegłam w 44 min). Myślę, ze bez problemu jakaś inna kobieta to złamie, bo wcale ten wynik nie jest powalający o czym doskonale wiem, ale dla mnie liczyła się tutaj fajna zabawa i wspaniałe chwile spędzone w górach po raz kolejny.

I jeszcze jedno…. nie byłam nigdy na Rysach „z buta” od Polskiej strony więc też wypadało w końcu to „zaliczyć” (kiedyś tam byłam od Słowacji, kiedyś tam byłam na ski-tourach, ale nigdy z buta, bo zawsze mnie zniechecała ilość ludzi jaka tam jest 😉 )

ps. Tytułowe „jestem cieniara” piszę oczywiście z lekkim przymrużeniem oka, ale też nie zrobiłam tego dla rzucania wyzwań innym, itp. Po prostu pobiegłam…