Aktualnie brakuje mi czasu niemal na wszystko. Praca zawodowa, codzienne obowiązki, kilka innych tematów spowodowały, że właściwie zrezygnowałam z napisania podsumowania z ostatniego startu. Odpuściłam, nie miałam czasu, siły.
Jakie było moje zdziwienie kiedy to kilka dni po powrocie dostałam kilka wiadomości z zapytaniem czy napisze jakieś podsumowanie startu w Szkocji.
Z jednej strony te wiadomości mnie troszkę rozbawiły, a z drugiej zmotywowały żeby w końcu usiąść i coś napisać. Było mi niezmiernie miło, że ktoś w ogóle może czekać na wpis na blogu :). Poczułam się zobowiązana…:)
Salomon Glen Coe Skyline to ostatnie zawody z cyklu Pucharu Świata Skyrunningu Extreme. Na Tromso Skyrace oraz na Kimę Trofeo udało mi się pojechać kilka dni przed zawodami. Niestety do Szkocji polecieliśmy tylko na start, nie było już mowy o żadnym żadnym trenowaniu, podziwianiu widoków itd. Po prostu start i powrót do Polski. W końcu urlop nie jest z gumy.
Patrząc na wcześniejsze zawody zaliczane do cyklu PŚ Skyrunning Extreme, Salomon Glen Coe wydają mi się najtrudniejsze i najbardziej wymagające. Na odcinku 55 km i 4800 m przewyższenia faktycznie było sporo wspinania. Pojawiły się odcinki wspinaczkowe opisywane jako III stopień trudności i dość długa grań o II stopniu trudności wspinaczkowej.
Same zawody dla mnie były ciężkie, każdy kilometr niesamowicie mi się ciągnął, nie mogłam złapać swojego rytmu, w głowie brakowało jakiejś małej iskierki do walki, ale nie było na szczęście aż tak źle żeby się poddać.
Pierwsze 9 km biegu prowadzi szutrową drogą. Pierwsze kilometry jest ona dosyć szeroka, po czym w dalszej fazie zmienia się w typową górską ścieżkę. To bez dwóch zdań najszybszy odcinek trasy, ale i na nim robimy około 400 m przewyższenia. Od 9 km zaczyna się zabawa we wspinanie. Nie będę opisywała jak to wygląda, bo filmiki odzwierciedlają to najlepiej: FILMIK
Przekonałam się też w końcu co to jest „wyspiarska” pogoda. Na początku mieliśmy około 12 stopni i czasami nieśmiało wyglądające słońce, więc idealna pogoda do biegu. Później już było tylko gorzej: deszcz i wiatr. A ponieważ jestem drobna to wierzcie mi podmuchy wiatru sprawiały mi olbrzymi kłopoty z zachowaniem równowagi na trasie. Wiele kilometrów prowadziło granią, w takich warunkach bardzo mokra i śliską, no ale w końcu to formuła Extreme.
Kiedy już nie trzeba było się wspinać to trasa, prowadziła odcinakami nazwanymi przeze mnie „parchami” 😉 Mam tutaj na myśli, teren bardzo miękki, ale też najeżony nieregularnymi kamieniami. Czasami czułam się jakbym biegła po kretowiskach obrośniętych trawą, na których ktoś rozsypał złośliwe kanciaste kamienie.
Dobry rytm biegu złapałam dopiero w drugiej części zawodów, po wejściu na drugą grań. Zaczęło się więcej wspinania, a że chyba dobrze sobie radzę w takim terenie, wyprzedziłam kilku panów :), a wiadomo to zawsze dodaje energii 🙂
Podobnie jak w Tromso i na Kimie te najtrudniejsze momenty we mnie osobiście nie wzbudzały niepokoju, pokonywałam je bezproblemowo, nie zastanawiałam się ani razu gdzie mam postawić nogę albo, że mogę gdzieś spaść. Jednak przestrzegam, jeśli ktoś nie ma chociażby najmniejszego doświadczenia wspinaczkowego, nie lubi ekspozycji, boi się przeskoczyć z kamienia na kamień gdzieś na grani to nie polecam tych zawodów, mogą kosztować sporo nerwów 😉
Całe zawody oceniam jako bardzo trudne. Pogoda nie była zła, ale jak pisałam wcześniej nie ominął nas deszcz i wiatr. Jeśli ktoś by się wybierał na bieg to uwaga! Organizatorzy bardzo dokładnie sprawdzają każdemu wyposażenie obowiązkowe! Jest tego troszkę do zabrania, ale po prostu trzeba mieć.
Rozmawiałam z kilkoma osobami, którzy pobiegli w piątkowym Verticalu. Tam również było konieczne wyposażenie obowiązkowe, a trasa liczyła ledwie 5 km. Wierzcie mi te same osoby, które przed biegiem wyklinały organizatorów, po zawodach ich przepraszały.
Mój wynik
Ostatecznie zajęłam 7 miejsce wśród kobiet z czasem 9 godz 59 minut. Jak dla mnie miejsce w pełni zadowalające :). Zakładałam, że mogę biec ok 10,30 do 11 godz, a zrobiłam to poniżej 10 godzin. Rywalki były bardzo mocne, ale w końcu to był bieg końcowy Pucharu Świata Skyrunningu Extreme w którym dodatkowo dostawało się bonifikatę 20% dodatkowych punktów. Nie ma co sie dziwić, że zjechali się wszyscy mocarze nie tylko z Europy (na grani wyprzedziłam jakiegoś Japończyka, jejku ale miałam z tego radość ;).
Ostatecznie wyniki Pucharu Świata przedstawiają się następująco:
Od siebie mogę dodać, że bardzo się cieszę, że udało mi się ukończyć te 3 biegi, pomimo tego, że logistyka wyjazdów, dopięcie budżetu itd. było naprawdę trudne. Federacja Skyrunningu na Twiterze wrzuciła posta:
Mam nadzieję, że swoimi startami otworzyłam historię startów Polek w takich biegach. Mamy naprawdę mocne dziewczyny w naszym kraju i nie możemy się bać rywalizować z najlepszymi na świecie. Uwierzcie mi, że wiele radości daje jak ktoś z supportujących teamy międzynarodowe krzyczy „Natalia „go go”. To jest naprawdę bardzo miłe kiedy możesz swobodnie powymieniać kilka zdań z osobami o których tylko do tej pory sie czytało.
Jak w każdym wpisie i tutaj robię liste rzeczy z których ja korzystałam:
- buty Salomons S-lab Wings SG
- plecak Advance Skin 5 set
- kurtka S-lab Hybryd jacket
- kurtka S-lab Lihgt JKT
- rekawiczki S-lab glove oraz jakieś jedne stare, które później wywaliłam bo były całe z błota 😉
- buff
- czołówba Black Diamond Sprinter ultra
Co Jadłam?
- 14 żeli Etixx (głównie guarana)
- z tego względu, że było zimno to we flaskach miałam przygotowany głównie Etixx Carbo-GY oraz Recovery (to zalecane jest głównie po treningu, ale jak jest chłodno to fajnie sprawdza się także w trakcie biegu)
- na poczatku biegu miałam flaski z izotonickiem etixx
- nie jadłam żadnych bananów, batonów, mój organizm na biegach jakoś odmawia spożywania posików więc mam przy sobie zawsze sporo żeli 🙂
Zostaw komentarz