Teoretycznie nic nie zapowiadało tego wpisu…:). Wczorajszy dzień co prawda odbiegał nieco od innych styczniowych dni, ale było to związane z pogodą☹. Początek stycznia i 8 stopni ciepła to jednak są jakieś anomalia. Wstałam z samego rano i po zjedzonym śniadaniu udałam się na trening. Nic nadzwyczajnego…, ale jak to u mnie bywa w trakcie treningów, na których robię wybiegania, moja głowa zapełnia się różnymi myślami. Czasem wpadnę na jakiś „genialny” pomysł, czasem myślę jak poukładać sobie kolejny tydzień pracy, żeby pogodzić wszystko z treningami, czasem myślę o jakiś błahostkach. Tym razem będąc nieco rozczarowana pogodą próbowałam sobie przypomnieć poprzednie lata. Co ja takiego mogłam robić na nartach o tej właśnie porze. Kiedy zaczęłam wspominać kolejne wypady na narty, uświadomiła sobie, że mijają właśnie 4 lata od momentu kiedy zaczęłam biegać☺. Jak to bywa w takich sytuacjach, czasami rzeczy dobre zaczynają się od tych mało optymistycznych.
30 stycznia 2013 roku…ułamek sekundy i rozwalone więzadła krzyżowe. To chyba jeden z bardziej pechowych dni jakie pamiętam w swoim życiu, a z drugiej strony to dzień, który mocno zmienił moje życie. Najpierw szukanie odpowiedniego specjalisty od takich przypadków, wielomiesięczne czekanie na operację, w końcu rehabilitacja, a zarazem wielka nadzieja na jak najszybszy powrót do aktywności. W tym czasie następuje też sporo zmian w życiu prywatnym. Decyduje się między innymi wrócić „na chwilę” do Krakowa. Okazuje się, że ta chwila ciągle trwa☺.
Rehabilitacja idzie w miarę zgodnie z planem, napierw rower, później spacery w góry, basen itd. W końcu w styczniu 2014 roku dostaję od lekarzy „zielone światło” na krótkie przebieżki. Pomimo, że wcześniej nie biegałam jakoś specjalnie dużo, to jednak myśl o możliwości biegania pozwalał mi wreszcie uwierzyć, że wracam do pełnego zdrowia. Nieśmiało już jeździłam na rowerze, starałam się dużo spacerować, ale jednak bieganie po takiej operacji w pełni potwierdziło, że cała ta historia z moim zdrowiem skończyła się happy endem.

Czułam się jakby ktoś wypuścił mnie z zamkniętego pomieszczenia. Bieganie bardzo mocno angażuje w wysiłek całe ciało, może dlatego poczułam dopiero wtedy, że to co najgorsze zdrowotnie już poza mną. Wiedziałam, że już teraz mogę w pełni robić sportowo co mi się tylko podoba.
W tym samym czasie postanowiłam dołączyć do moich biegających koleżanek. Wiadomo razem raźniej! I tak ustaliłyśmy, że będziemy biegać, a zarazem plotkować w każdy wtorek i czwartek. Oczywiście z prawdziwym treningiem nie miało to nic wspólnego, ale dla mnie było to coś zbawiennego. Co więcej stało się… Złapałam bakcyla na maksa!

Zaczęłam biegać więcej, pod jakieś plany ściągnięte z internetu pod tytułem: 10 km w 60 min☺. Tak dotrwałam do wiosny, kiedy to moja koleżanka ze Słowacji namówiła mnie na start w zawodach: Perły Małopolski w Szczawnicy na dystansie 21 km. Ku mojemu zdziwieniu zajęłam II miejsce. Pierwszy start i jakiś tam mały sukces podziałał na mnie bardzo mobilizująco.

Pojawiły się kolejne starty, mimo, że nie byłam do nich w ogóle przygotowana. Prawdziwym szaleństwem, ale i największa pozytywną niespodzianką był start i wygrana na dystansie 66 km na Festiwalu Biegowym w Krynicy-Zdroju we wrześniu 2014 roku. Do dnia dzisiejszego zastanawiam się jak to było możliwe, jeśli w styczniu 2014 przez cały miesiąc przebiegłam 68 km (patrz zdjecie powyżej), a i pozostałe miesiące nie miały z treningiem zbyt wiele wspólnego.


W ciągu tych 4 lat oczywiście nie omijały mnie kontuzje, które wynikały m.in. z tego, że moje ciało nie było tak naprawdę przygotowane do biegania. Najbardziej w kość dostałam z moim kręgosłupem na przełomie 2014/2015 r. Lekarze mówili, że to koniec biegania, koniec jakichkolwiek aktywności, zalecali basen. Ja uparcie jednak starałam się biegać mimo zwiększającego się bólu. Z perspektywy dnia dzisiejszego wiem, że była to głupota, ale mi to bieganie naprawdę się podobało. W końcu trafiłam na Alicję (fizjotrener.com), która podeszła do mnie jak do człoweka z pasją, który jest zdeterminowany i chce dalej żyć pełnią życia. Popatrzyła na mój rezonans, złapała się za głowę i powiedziała: działamy. Zaczęłam codziennie systematycznie ćwiczyć, wzmacniać mięśnie głębokie, inaczej stawiać kolejne biegowe kroki, i jak widać biegam do dziś. Oczywiście kontuzje ciągle mi towarzyszą. Właściwie to jak przestaje boleć kolano to zaczyna boleć łydka, jak nie łydka, to biodro, jak nie biodro to kostka i tak w kółko. Z drugiej strony, po tych wszystkich różnych przygodach wiem, że po prostu trzeba czasem coś odpuścić, popracować z fizjoterapeutą i w końcu niemal każdą sytuację da się wyprowadzić na prostą.
Z jednej strony 4 lata to bardzo dużo, z drugiej niewiele. Znam wiele osób, które mają bardzo duże treningowe dośwadczenie, a potrafią być młodsi ode mnie. Po prostu sporo osób zaczynało już w podstawówce, potem była szkoła średnia, kolejne kluby, bieznia, ulica, w końcu. Ja takiej drogi nie przeszłam. Z jednej strony na pewno odczuwam brak treningowych nawyków, doświadczeń z młodości, z drugiej to, że jestem biegowym amatorem z krótkim stażem pozwala cieszyć mi się z begania ze zdwojoną siłą. Nie wypalam się, przeciwnie. Czuje, że chce i mogę więcej☺.
W 2016 r zaczęłam biegać pod ułożony plan teningowy, ale w połowie roku się poddałam, jakoś nie czułam tego, jak dostawałam „gotowca” do wykonania. Wolałam sobie sama wymyślać treningi, wiele rzeczy robiłam na „samopoczucie”. W lutym 2017 r podjęłam drugą próbę trenowania pod określony plan. Tym razem się udało. Trenuję pod plan który uwzględnia mój grafik pracy, inne pasje (ski-toury), a przede wszystkim to, że bieganie ma być dla mniej frajdą i przyjemnością. Głównie trenuje się sama☺.
No i na koniec kilka słów o tym co dało mi bieganie. Staram się każdego dnia przeżywać swoje życie tak, jakby to miał być ostatni dzień mojego życia. Dwa lata temu zdecydowałam, że skoro w większości finansuje swoje starty sama to bieganie może być również sposobem na zobaczenie miejsc w które zawsze chciałam pojechać. Widoki norweskich fiordów, czy alpeskie strzeliste szczyty zawsze zostaną mi w pamięci. Jestem dużą szczęściarą, bo w krótkim czasie udało mi się startować zarówno w zawodach lokalnych, w Polsce, ale również miałam szansę zmierzyć się na zawodach rangi Mistrzostw Swiata czy Europy oraz powalczyć w zawodach Pucharze Świata Skyrunning.

Nie mi oceniać czy to ciężka praca, czy troszkę szczęścia, a może po prostu optymistyczne podejście do życia… Nie wiem tego, ale wiem jedno: bieganie otworzyło mi mocno okno na świat 🙂