Jak zawsze na wariackich papierach było pakowanie i wyjazd itd. Dlaczego na wariackich, bo przecież trzeba było zrobić trening, poplotkować z koleżaneczkami, zerknąć co się dzieje w sieci itd… no cóż, myślę, że nie ja pierwsza i nie ostatnia, której na wszystko brakuje czasu.

Ostatecznie wielka torba z ciuchami (nie było czasu sprawdzić pogody, wiec przygotowanie jak na wojnę 😉 ), druga jeszcze większa torba załadowana butami do biegania, okulary przeciwsłoneczne i kilka innych drobiazgów zostały spakowane, więc nie pozostało nic innego jak ruszyć w kierunku Lądka-Zdroju na DOLNOŚLĄSKI FESTIWAL BIEGÓW GÓRSKICH.

Jedziemy, gadamy, nic się nie dzieje przez kolejne 4,5 godziny, ale…. Docieramy do serca imprezy czyli pod amfiteatr w Parku Zdrojowym i już czuć klimat tych setek biegaczy, którzy w piekącym słońcu będą walczyć w biegach na różnych dystansach.

Organizatorzy festiwalu – Maciek i Piotrek przygotowali coś dla każdego. Tutaj każdy biegowy wariat mógł się spełnić na dystansie, który mu najbardziej odpowiadał. W trakcie festiwalu odbyło się aż siedem biegów: 240 km,130 km, 110 km, 65 km, 42 km, 21 km oraz 10 km. Trzeba dodać, że całą atmosferę tworzą przede wszystkim ludzie, a DFBG to impreza która przyciągnęła w tym roku ponad 1500 biegaczy. Dla wielu zapewne to były pierwsze starty w biegach górskich, dla innych przełamywanie własnych słabości, ale atmosfera towarzysząca tej imprezie na pewno przyciąga nie jednego (mnie już po raz drugi z rzędu). Ląde-Zdrój tętni wtedy życiem. Wjeżdża się i na „dzień dobry” widzimy flagi Salomona i Suunto, więc już czuć sportowy klimat. Później słychać muzykę, widać setki wolontariuszy, w biurze zawodów tętni życie i pakiety przygotowane, robi się gorąco. Każdy zaczyna przebierać nóżkami i chciałby już wystartować. Niektórzy zaczynają o 18.00 w czw, inni pobiegną dopiero w niedzielę, ale „zabawa trwa” 🙂

Tym razem mój team, czyli SALCO SPORT TEAM wybrał maraton (Maraton), półmaraton (Miłosz i ja) oraz bieg charytatywny na 10 km (cała trójka).

Dwa miesiące temu stanęliśmy w trakcie MP jako drużyna na 3 m-cu, więc potwierdzając fakt iż nie był to przypadek a nasza forma jest całkiem niezła stanęliśmy kilka razy na podium:
MIŁOSZ:
1 m-ce Open na Półmaratonie
1 m-ce Open w biegu na 10 km

MALWINA:
2 m-ce Open K na Maratonie
4 m-ce Open K w biegu na 10 km

NATALIA (ja):
1 m-ce Open K na Półmaratonie
1 m-ce Open w biegu na 10 km

(więcej o wynikach możecie przeczytać na: http://trailrunning.pl/2015/07/dolnoslaski-festiwal-biegow-gorskich-za-nami/)

Piotrek i Maciek sprostali nie lada wyzwaniu. Tak duża impreza i tyle biegów wymaga naprawdę zachowania niejednokrotnie zimnej krwi, nie będę wspominać tutaj o nadzwyczajnym zmyśle logistycznym i organizacyjnym. Myślę, że każdy kto miał okazję założyć numer startowy na tegorocznym DFBG nie ma zarzutów co do oznaczenia tras oraz innych aspektów. Wielkie słowa uznania dla całej ekipy wolontariuszy, bo tak na prawdę ich uśmiechy zapewne pomogły nie jednemu biegaczowi. Niech ta impreza się rozrasta, niech kolejni biegacze dołączają do nas.

Może łatwo mi się piszę, z pozycji osoby, której udaje się pokonywać biegi w miarę w dobrych czasach, ale dla mnie liczy się tutaj na prawdę przede wszystkim uśmiech i zabawa i właśnie takiego podejścia każdemu życzę.

Jeszcze kilka słów o mnie i moich biegach jeśli komuś się chce przeczytać:

Na półmaratonie tym razem byłam mądrzejsza niż na Górach Stołowych i wzięłam ze sobą żele. (Miałam Etixxy tym razem i było wszystko ok, ani chwili „odcięcia” z żołądkiem też wszystko ok.) Biegło mi się po prostu dobrze, uważam, że jak na mnie zrobiłam całkiem niezły czas, z którego jestem zadowolona osobiście.

Z innych porad sprzętowych: ja już na tyle poznałam swój organizm, że pomimo upału wystarczył mi bidonik 250 ml, który uzupełniłam na pkt (właściwie ktoś mi uzupełnił). Jak zawsze biegłam i nie oglądałam się za siebie, czy to dobrze czy źle to nie wiem. Po prostu przed siebie i do przodu 😉

Na drugi dzień jakoś spontanicznie padł pomysł, żebym biegła w biegu charytatywnym na 10 km na numerze startowym Magdy Łączak (Salomon Suunto Team). No cóż to już było wyzwanie patrząc na to, że Magda kilka dni wcześniej wróciła ze srebrnym medalem z Mistrzostw Europy. Udało się i tym razem, ale już na 5 km wiedziałam, że jestem pierwsza i nie pozostaje mi nic innego jak „dociągnąć” do końca, zgarnąć nagrody i przekazać je dzieciakom z Ośrodka w Pyszkowicach (dzisiaj poszła do nich spora paczka, a Pani Henryka (dyr ośrodka) to niesamowicie ciepła kobieta, która jakby mogła to nawet przez telefon mogłaby opowiadać i opowiadać o tych dzieciach).