Emocje trochę opadły, czas na podsumowanie Tromso Skyrace 2016.

Nie będę tutaj pisać, że spełniły się moje marzenia, że było wspaniale, że przełamałam swoje słabości itd. Napiszę po prostu jak było 🙂

Do Tromso dotarłam kilka dni przed biegiem więc miałam czas na rekonesans trasy. Przebiegliśmy prawie całą trasę, po czym zerknęłam na limity czasowe pomiędzy punktami podane na stronie biegu i zrobiłam wielkie oczy.

Z dnia na dzień okazywało się, że bieg nie do końca jest idealnie opisany na stronie i zaczęło powstawać coraz więcej rozbieżności, które wpływały na moje obawy co do zmieszczenia się w limitach czasowych.

Kilka przykładów:

  • na stronie podają, że bieg ma 53 km, a w rzeczywistości ma prawie 57 km
  • drugi pkt odżywczy wg informacji na stronie jest na ok 17 km, a w rzeczywistości był na 23,5 km. I tak było właściwie z każdym punktem na trasie, były przesunięte o kilka km
  • jeden z kluczowych limitów czasowych czyli 8 godz 30 min podane jest na ok. 28 km, a w rzeczywistości był to 35 km

Bieg w stosunku do poprzedniego roku był wydłużony o ponad 8 km i o około 450 m przewyższenia, więc moje obliczenia wskazywaly że pobiegnę ok 11 godz (założyłam, że skoro Emili Forsberg biegła 7 godz 10 min w zeszłym roku, w tym roku wydłużona trasa o kilka km i spory podbieg więc dodaje do tego około 1 godz 45 min i do całego biegu Emilii 2 godz, bo wiadomo ona to inna bajka, więc wyszło prawie 11 godz). Obliczenia okazały się błędne (kiepski ze mnie matematyk) ;). Na metę przybiegłam o 50 minut szybciej niż zakładałam… przyznaje się, że po prostu jak człowiek ma na sobie numer startowy to chyba pomimo zmęczenia pokonuje pewne odległości szybciej :). Całość biegu zajęła mi 10 godz i 7 min co dało ostatecznie 4 miejsce – nie ukrywam, cieszę się jak dziecko, bo po cichu liczyłam na pierwszą 10, a wyszło dużo lepiej. Pierwsze 3 miejsca zajęły na prawdę mocne zawodniczki. ( Pełne wyniki oraz informacja o Pucharze Świata skyrunning)

O samym biegu:

Tak jak napisałam kilka dni temu na fb: tutaj nie ma czasu na podziwianie widoków i spacerowanie, limity są mocno wyśrubowane i na prawdę trzeba biec, żeby ukończyć. Organizatorzy piszą o fragmentach wspinaczkowych – te akurat w moim odczuciu były łatwiejsze w rzeczywistości niż na filmikach czy w opisach. Z kolei dla mnie największą trudnością były bardzo strome zbiegi. Jeden bardzo śliski, błotnisty, drugi prowadzący po żlebie pełnym małych skał i kamienii (i tak trzema kamieniami oberwałam, od osób które były nade mną i też zbiegały). Trzeci z Tromsdalstinden to na zmianę albo kamienie, albo błoto.

Na trasie nie brakowało tez dodatkowych atrakcji: trzeba 2 razy przebiec przez rzekę (wraca się tą samą trasą wiec kolejne dwa razy). Nie dało się jej minąć, po prostu trzeba chcąc nie chcąc wbiec, zmoczyć przynajmniej do kolan i pobiec dalej (ja byłam mokra prawię po pupę :). Nie obejdzie się jak to w Skandynawii bez śniegu: w pewnym momencie nie dało się biec, trzeba było po prostu usiąść na swoich „czterech literach” i zaliczyć dwa zjazdy po śniegu: 200 m i około 150 m. Po tej przejażdzce zostało mi trochę śniegu w butach, który chciałam wytrzepać, ale przebiegłam jakieś 50 m dalej i kolejna niespodzinka: mega stromy zbieg, tyle tylko że po błocie w które wpadałam po kostki 🙂

Całość zbiegu z Tromsdalstinden ma około 1200 m w dół na dystansie 5 km. Kolejny fragment trasy jest mniej ciekawy ponieważ przez 2 km biegnie się po lesie w płaskim terenie, po czym dociera się do pkt odżywczego na którym czekało kilka bananów, pomarańcze, woda i herbata z imbirem. To był moment w którym zrozumiałam, dlaczego na odprawie Kilian powiedział, żeby zabrać ze sobą wiecej jedzenia :).

Kolejne trudności to wdrapanie się na Hamperokken – 1404 mnpm czyli najtrudniejszy i najwyższy szczyt na trasie. Ten fragment akurat jak dla mnie był najciekawszy. Trzeba było pokanać grań i później troszkę się powspinać. Niestety zbiega się po kammienistym żlebie. Ostatnie 3 km zbiegu prowadzą tą samą trasą i później również pokonuje się tym samym szlakiem, którym wcześniej się zbiegało z Tromsdaltinen. Wyprzedziłam na stromym podejściu kilku panów, patrzyli na mnie jak na wariata, ale chyba wolałam szybciej przebierać nóżkami pod tą górę, żeby jak najszybciej być na szczycie. Ostatnie metry podejścia ciągnęły się niesamowicie, była mgła, nikogo nie widziałam już ani za sobą ani przed sobą, to było jak w jakiejść mrocznej bajce, ale na szczycie byli kibice i podali mi dwa łyki coca coli. Nie wiem co cola ma w sobie, ale na zawodach smakuje niesamowicie 🙂

Później jeszcze zbieg i mały podbieg, ale w pewnym momencie już człowieka nic nie dziwi, ani kamienie, ani błoto, ani potoki, po prostu biegłam do mety ile było jeszcze sił.

Oczywiście jakąś pamiątkę po biegu muszę mieć, więc bez wywrotki i rozciętego kolana się nie obeszło, co nie ukrywam dość mocno utrudniało mi zbieganie w drugiej części biegu. Zaczęłam też przez to tracić coraz więcej do Martiny (3 zawodniczki). Do ok. 32 km miałam do niej tylko 3-4 min straty, później na zbiegach strata zaczęła rosnąć.

To co opisałam to tylko te ciekawsze fragmenty. Trasa w dużej mierze prowadzi poza szlakami, ale jest dobrze oznaczona, czasem na chwilkę stawałam i szukałam wzrokiem zółtej chorągiewki z tego względu, że była spora mgła i mało co było widać.

To był na prawdę fantastyczny bieg, ale myślę, że po prostu trzeba lubić takie techniczne trasy, bo lekko nie było.

Sprzęt jakiego użyłam:

  • plecak s-lab 5 set
  • buty Salomon s-lab wings sg – spisały się idealnie, trafiłam z butami w przysłowiową dziesiątke
  • kurtka S-lab Hybryd jacket oraz kurtka S-lab Light Jacket
  • rękawiczki (cieniutkie, ale przydały się)

Jedzenie:

  • izotonic etixx
  • nie pamietam dokładnie ile ale ok. 10-12 żeli
  • 2 batony etixx

Czy zabierać kije na taki bieg?

Sama nie wiem co podpowiedzieć, na początku żalowałam że ich nie mam, bo były miejsca gdzie na pewno sporo by mi pomogły, bo było miękko i dało się ich używać, ale póżniejzaczynają się skały, trudny teren gdzie uzywa się też rąk i te kije tylko przeszkadzają, a co chwilę wyciągać je i chować to też jakaś tam strata czasu. Tutaj nie podpowiem, kwestia indywidualna, jedni biegli z kijami inni bez.

Chciałabym jeszcze dodać, że oprócz Hamperroken Skyrace zaliczyłam jeszcze Verticala, o tym nikt nie pisał za bardzo i nie mówi, ale na odcinku 2,7 km było do pokonania 1030 m przewyższenia. Biegłam, a raczej szłam na luzie, bo wiedziałam, że w sobotę bieg docelowy. Pomimo powolnego tempa udało się uzyskać 10 miejsce, więc też się ucieszyłam 🙂

Inne aspekty, o których po prostu muszę napisać:

Nie byłoby całego wyjazdu i całego zamieszania gdyby nie wiele osób i firm, które wspierają mnie, ale oprócz moich sponsorów ten wyjazd udał się również dzięki Polakom mieszkającym w Tromso, nie będę pisała dokładnie co i jak, ale bez nich nie byłabym w Tromso ;). Asia, Staszek, Andrzej dziękuje!!! 🙂